PECHOWE STATKI, CZY TYLKO NAZWY STATKÓW

Czy istnieją statki pechowe, a przynajmniej niefortunne?

Na pewno tak, podobnie jak ludzie.

Według wierzeń dawnych żeglarzy, a także współczesnych ludzi morza, każdy statek czy okręt ma swoją duszę lub osobowość, którą rozmaicie przejawia w swoim morskim życiu. Po spędzeniu 44 lat na morzu potwierdzam to z całą mocą.

Taką pechową nazwą statku okazała się nazwa STOCKHOLM. Prześledźmy historię kilku Stockholm-ów.

Niesławny koniec spotkał pierwszego "Stockholma". Statek zbudowany został w 1900 roku i nosił nazwę "Potsdam". Długość statku 150 metrów i 13000 ton wyporności. W 1915 roku, a więc po 15 latach pływania armator Svenska Ameryka Linien zakupiła ten statek od Niemców i zmieniła nazwę na Stockholm. Przeznaczony on został do obsługi linii regularnej z Kopenhagi do Nowego Jorku. Statek jednak nie nadawał się do roli luksusowego transatlantyka. Po trzynastu latach eksploatacji, w 1928 roku statek został sprzedany Norwegom i zmieniono mu nazwę na SOLGIMT". Jednocześnie przebudowano go na statek wielorybniczy i przetwórnię. Po zdobyciu go przez Niemców w czasie II wojny światowej został on w 1944 roku celowo zatopiony dla zablokowania portu Cherbourg. Po wojnie Solgimt ex Stockholm uznany za nie wart wydobycia, został rozsadzony przez saperów jako przeszkoda nawigacyjna. W 1946 roku resztki wraku zostały wydobyte i pocięte na złom.

Kompania Żeglugowa Svenska - Amerika Linien w 1935 roku zadecydowała o zaprojektowaniu prestiżowego statku pasażerskiego na szlak północnoatlantycki, który miał nosić dumną nazwę STOCKHOLM.

Projekt przewidywał, że będzie to statek o wyporności 28 500 ton wyposażony w cieszące oko rozwiązania architektoniczne, wielkie sale restauracyjne, duże kabiny luksusowo wyposażone, zapewniające pasażerom komfort w każdych warunkach klimatycznych i morskich. Budowa liniowca w 1936 roku została powierzona stoczni włoskiej Cantrieri Riuniti dell'Adriatico w Monfalcone koło Triestu - tej samej stoczni, która przed wojną zbudowała dla Polski transatlantyki "Piłsudski" i "Batory".

Stępkę pod nowy liniowiec położono w marcu 1937 roku. Statek rósł na pochylni bardzo szybko i wyglądał imponująco przy swych pięknych liniach kadłuba i nadbudówkach. Wierzyć się nie chciało, że już w stoczni uważano go za pechowca, który nigdy nie będzie pływał. W dzień wodowania 28 maja 1938 roku statek spłynął gładko na wodę. Matka chrzestna, szwedzka królowa matka - Księżna Ingeborg nadała mu imię STOCKHOLM. Wyposażenie statku przebiegało sprawnie i planowo. Równolegle do postępów w budowie transatlantyka Svenska Amerika Linien prowadziła kampanię reklamową na planowaną dziewiczą podróż celem zdobycia bogatych pasażerów.

Nagle, 19 grudnia 1938 roku, na prawie całkowicie wykończonym STOCKHOLMIE wybuchł pożar, którego stoczniowi strażacy nie byli w stanie opanować, mimo natychmiastowej interwencji. Płonący statek polewano wodą z pewnej odległości. Strażacy mieli trudności z dostaniem się do nabrzeża wyposażeniowego stoczni, gdyż było mocno zastawione. To ograniczenie eliminowało szanse na szybkie ugaszenie ognia. Nieumiejętnie prowadzona akcja spowodowała, że statek obciążony tonami wody przechylił się mocno na burtę odwrotną od nabrzeża, co jeszcze bardziej skomplikowało całą sytuację płonącego statku. Kiedy pożar został ostatecznie ugaszony, z pięknego statku pozostał wypalony, częściowo zatopiony wrak.

Tragedia statku nie zniechęciła jednak właścicieli. Bardzo szybko zdecydowali o budowie prawie identycznego liniowca, i co zdziwiło wszystkich, też o nazwie Stockholm. Stępka nowego statku została położona na tej samej pochylni co poprzednika. Zainstalowano w nim silnik wydobyty ze spalonego wraka. Budowa postępowała szybko. Wodowanie jednak przebiegało bez większej pompy, już wiosną 1940 roku.

Przez Europę przewijały się już zwycięskie oddziały Trzeciej Rzeszy hitlerowskiej. Ten STOCKHOLM był nieznacznie większy od swego spalonego poprzednika, wypierał bowiem 30 tys. ton. W rzeczywistości była to poprawiona i nieco powiększona kopia poprzednika. Wiosną 1941 roku nowy transatlantyk po próbach morskich został przekazany armatorowi.

Wówczas pech dał znać o sobie. Większa część Europy była terenem działań wojennych. Nowy STOCKHOLM nie był w stanie dopłynąć do Szwecji. Interwencje dyplomatyczne były nieskuteczne. Prawa rynku natomiast nieubłagane. Rosły koszty postoju statku. Svenska -Amerika Linien została ekonomiczne zmuszona do odsprzedania STOCKHOLMA Włochom. Statek przechszczono na SABAUDIA i szybko stał się on transportowcem należącym do wojska. Ale i ta rola nie była mu pisana. Był zbyt łakomym kąskiem dla alianckiego lotnictwa. Statek w stoczni Monfalcone stał bezużytecznie przy nabrzeżu przez prawie 2 lata.

Gdy Włochy w 1943 roku skapitulowały, statek przejęli Niemcy, skierowali go do Triestu i przebudowali na pływające koszary. SABAUDIA w lipcu 1944 roku została wypatrzona przez brytyjskie "Beaufightery" i zaatakowana. W ciągu zaledwie kilku minut nalotu statek został trafiony i stanął w płomieniach. Płonący statek zerwał się z kotwicy, na której stał, zaczął dryfować i osiadł na dnie obok innych leżących tam wraków, będących ofiarami działań wojennych. Na wpół zatopiony i wypalony, został w maju 1945 roku ponownie zbombardowany i tym razem zatonął ostatecznie obok leżących na dnie transatlantyków "Giulio Cesare" i "Caio Diulio". Po zakończonej wojnie wrak "Sabaudii" ex STOCKHOLM został podniesiony i w roku 1950 pocięty na złom w stoczni Monfalcone, nieopodal miejsca, gdzie został zbudowany.

Nie odstraszony pechem armator zlecił wybudowanie kolejnego, już czwartego statku o nazwie STOCKHOLM. Zaprojektowany statek pasażersko-wycieczkowy był o wiele mniejszy od poprzedników, wypierał 12 500 ton. Miał dziób ze wzmocnieniem przeciwlodowym oraz był przystosowany do zabierania sporej ilości ładunku drobnicy.

Nowy STOCKHOLM pojawił się na trasie Kopenhaga - Nowy Jork w 1948 roku i nie było to większym wydarzeniem. Statek sumiennie spełniał swoją służbę morską aż do pamiętnej nocy 25/26 lipca 1956 roku, gdy pech nazwy Stockholm znowu dał o sobie znać.

Tej nocy wyszedł on z Nowego Jorku i mimo ograniczonej widzialności płynął pełną mocą. Po oddaleniu się około 200 Mm od Nowego Jorku STOCKHOLM zderzył się z włoskim transatlantykiem ANDREA DORIA, który w wyniku kolizji i odniesionych uszkodzeń zatonął w kilka godzin, zabierając ze sobą na dno 53 pasażerów. Na Stockholmie natomiast zginęło pięciu członków załogi, zgniecionych w pomieszczeniach dziobowych statku. Po kolizji Stockholm powrócił o własnych siłach do Nowego Jorku i poddany został naprawom, które trwały aż 6 miesięcy. Mimo, że ten statek zbudowała szwedzka stocznia w Göteborgu, nie był on w stanie wyzwolić się od pecha prześladującego poprzedników o tej samej nazwie - STOCKHOLM.

Sąd morski w Londynie zastanawiał się między innymi jak to możliwe, że doszło do kolizji liniowców wyposażonych w najnowocześniejsze radary. Jak to możliwe, że nowy, luksusowy statek tak szybko zatonął.

Stockholm po remoncie ponownie podjął służbę na trasie Kopenhaga - Göteborg - Nowy Jork, ale tylko do roku 1959. Pech, który prześladował każdy statek noszący tę nazwę ostatecznie przekonał armatora do wyzbycia się tej nazwy na zawsze. Armator nigdy publicznie nie przyznał się do tego, ale

4 grudnia 1959 roku Stockholm czwarty odbył ostatnią podróż pod szwedzką banderą i pod pechową nazwą. 1 stycznia 1960 roku statek kupiła Niemiecka Republika Demokratyczna przeznaczając go na statek wycieczkowy i zmieniając mu nazwę na awangardową VÖLKERFREUNDSCHAFT (Przyjaźń Narodów).

Svenska-Amerika Linien zleciła budowę dwóch bliźniaczych liniowców, zgrabnych 25-tysięczników, przezornie nazwano je jednak GRIPSHOLM i KUNGSHOLM z nadzieją, że pech się ich nie imie.

VÖLKERFREUNDSCHAFT pływał pod banderą NRD do 1985 roku. Potem kupił go armator norweski i zmienił mu nazwę na FRIDTJOF NANSEN. Kolejnym nabywcą ex Stockholma była firma włoska "Cruise Line" z Genui. Przeprowadzili gruntowny remont, przebudowę i zmienili mu nazwę na ITALIA PRIMA. Ten luksusowy wycieczkowiec pływa, jak na razie szczęśliwie i oby tak dalej. Statek ten już jako ITALIA PRIMA zawijał z turystami do portu Gdynia.

Kolizja STOCKHOLM - ANDREA DORIA było to najbardziej niezwykłe zderzenie statków pasażerskich. Do historii żeglugi przeszło pod nazwą "zderzenie radarowe".

Radary na statkach handlowych i pasażerskich zaczęto instalować masowo praktycznie dopiero po drugiej wojnie światowej. Po tej kolizji międzynarodowe władze zajmujące się bezpieczeństwem żeglugi zmuszały armatorów do szkolenia swoich załóg w posługiwaniu się radarem i interpretacji jego obrazu. Sam radar natomiast podlegał modernizacji i ulepszaniu.

W naszej polskiej flocie taką pechową nazwą była nazwa WROCŁAW.

Po zatonięciu starego WROCŁAWIA na Bałtyku i nowego WROCŁAWIA II na Morzu Śródziemnym, armator Polska Żegluga Morska nie odważył się nadać imienia WROCŁAW kolejnemu swojemu statkowi i może słusznie. Po co kusić los.

Zebrał i opracował

Wiktor Czapp